W wiecznym tańcu - życie i śmierć






Słyszę Cię wśród ptaku słów
Napawam się Twym gniewem
Nie zdołam już dogonić snów
Krzyż niosę boskim chlebem

Niewielu ma tak trudny los
Rozumiem to dla Ciebie
Od dziś to ja nadworny kos
Rozpieszczę swoim śpiewem

To tu, to tam rozpalam stos
Ma miłość nie zna granic
A każdą z mych dwunastu łez
Już nigdy nie mam za nic

Nie pytaj mnie skąd siłę mam
Dam radę znacznie więcej
Prowadzi mnie wewnętrzny głos
Do bramy celujący

*

I gdy choć na chwilę wątpię
słyszę:
 Oddychaj
 Żyj
 Nauczaj
  Oddech to życie
  Nie zapominaj
  Nie wątp
  Ufaj
 Jestem przy Tobie
 W drugiej osobie
  Kochaj albo rzuć
  Rzucaj aby kochać
 Zwątp czasem
 By się nawrócić
 i nigdy nie powrócić
 Na ścieżkę
 Życia
By mieć NIC do ukrycia
Całuje Cię czule
w czoło Ojczule
i Dziękuję

*

Wdycham świtu
Zapach
Wydycham
Niepewność
To ten dzień
Najważniejszy dzień mojego życia
Być może ... ostatni

*

Ucieczki i powroty
jak spadające samoloty
I mam, i nie mam
Jak mniemam
Odwagą podpisuje
Co lękiem czuje
Umieram
(Kiedy nie rymuje)

*

Na krzyżu się kładę
Pościelą nakrywam
I wracam do siebie
Znanej i kochanej
By pokoleń kołysanka
Jak z dzieciństwa koleżanka
Do pionu doprowadziła
I karmę dopełniła

Oddech z odzysku
Blokada zysku
Z pieczenia dłoni
świąd na mej joni
Uwalniam cię od tego
Trwania wiecznego
I
znikam

*

W karku napięcie
Kolan nie-gięcie
Ciężar obowiązku
Ściska w żołądku
To odrętwienie
Karmy spełnienie

*

Świecisz tak dumnie
jak słońce w południe
Gwiazdo Ty moja
Tryskaj energia
Kieruj w potrzebie
Jak anioł mój w niebie

*

Do ust dzisiaj wkładasz mi narzędzie
W wielkim pędzie
Co i powiem to i powiem
Co zostanie to z latania nad chmurami głowami
To niech będzie boskie origami

Więc świadomie sobie tu odpowiem
wielkim słowem
Bywaj z Bogiem

*

Zapach Twój rozpala mnie
A szum fal mnie koi
W twe ramiona wtulam się
Nic mi już nie grozi

I od dziś nie boję się bo
Wiem że to Ty Stworzyłeś mnie
Zatem możesz zabrać
Do siebie z powrotem

Córką jestem
Twoja Posejdonie
I każdego dnia mogę
Zasiąść na Twym tronie

*

Mówisz mi że mam się bać
Słońca blask zgaśnie
Nim obrócę się
Ale ja nie wierzę

Nie będę dziś
Człowieku Słuchać Cię
Kiedy gniewem przemawiasz
Czuje twą Bezsilność

dziś nie boję się
mych marzeń nigdy nie zabierzesz
Koniec mych dni nadejdzie
Kiedy przyjedzie czas
Jestem gotowa

*

Dławi mi Bezruch
Nadprodukcja śliny
Nie z mojej winy
Lecz to ja się krztuszę
I przeżywam katusze
Na tym kata łożu
Gdzie nikt mnie nie chce
Gdzie łapią mnie dreszcze
Gdy ja się tu duszę
A wy na moich oczach
Pijecie kawusie

*

Leż i dychaj
Płytko oddychaj
W zimnym żywym grobie
W leśnym ogrodzie
Gdy hen tam za życia
Masz tyle do ukrycia
Co jeleń by się uśmiał
Po lesie wyskakał
I rogi zaplatał
By później na końcu
Porzucić je w słońcu

*

To okruch ze stołu?
Nie to element układanki